niedziela, 5 kwietnia 2015

Wesołych Świąt! (?)

Takie hasło aktualnie rozbrzmiewa chyba wszędzie.
A co się pod tym kryje?
Świąteczny stół, zastawiony potrawami na wspólne rodzinne śniadanie.
Wszyscy są uśmiechnięci, tata z synem 'stuka' się jajkami, a mama nakłada córce sałatki.

Wzór godny naśladowania.
A jak jest w rzeczywistości?

Śmiem twierdzić, że zgoła inaczej.

Realia codziennego, szarego życia nie zmieniają się zbytnio z nadejściem świąt. Może fakt, znajduje się wtedy więcej czasu na rozmowy, wspólne spędzanie czasu itp. itd. Ale czym jest to okupione?

Cena jest wysoka.
Wielodniowe przygotowania, sprzątanie domu, godziny spędzone w kuchni, setki złotych wydane na rozmaitości, z których, przeważnie mama, wyczaruje w kuchni niezwykłe pyszności.
Tata w pocie czoła sprząta dom, od piwnicy po strych, razem z garażem i tarasem.
Dzieci dostają sztandarowy 'opierdziel' za granie na komputerze i, co nikogo nie dziwi, lenistwo.
Gdy w domu robi się głośno od krzyków i ostrych słów, nastaje cisza. Słychać tylko jak wszyscy wyziewają ducha, chcąc doprowadzić dom do stanu katalogowego.
Huk. Łomot. Coś się zbiło. Biegnie mama, biegnie tata. Syn obrywa. To przecież najlepsza zastawa! Co powie na to ciocia Ziuta?! Itd., itp.

Po co to wszystko?
Po to, żeby w niedzielę rano usiąść do stołu i zjeść śniadanie. 20 minut. A potem? Potem dzieci idą do swoich pokoi. Zaraz rozbrzmiewa głośna muzyka i odgłosy strzelaniny. Telewizor zostaje włączony, tata zajmuje tron Pana Domu i z pilotem w ręku skacze po 429 kanałach w tę i z powrotem. Mama natomiast udaje się do kuchni, żeby zmyć naczynia po śniadaniu oraz x innych naczyń, które trzeba umyć dla przyzwoitości.

Święta. Święta w rodzinnym gronie, warto podkreślić!

Czy aby na pewno o to w tym chodzi?
Czy robimy to wszystko tylko po to, żeby posiedzieć 20 minut razem, a potem wszystko wyglądało jak codziennie?
Nie wchodzę już w sferę religijną, bo rozumiem, że nie każdy musi być zagorzałym katolikiem. Ale czy święta ograniczają się lepszego jedzenia i dłuższego weekendu?

Często niestety tak to wygląda.

Mnie zawsze święta kojarzyły się z tłokiem w domu. Małe mieszkanko, 10 czy więcej osób. Ludzie siedzą jeden na drugim, na małych pufikach czy oparciach od foteli. Zjeżdżała się cała rodzina. Miejsca brakowało, dzieci na zmianę siedziały przy stole. Panował gwar, szum. Starsi wspominali dawne czasy, snuły się historie o tym, jak my, dzieci, byliśmy jeszcze mali. Młodzi gadali o swoich tematach. A najmłodsi? Najmłodsi ganiali po całym domu, wrzeszczeli, krzyczeli, po prostu dobrze się bawili. Zaciągali starszych do zabawy. Coś się zbiło? Nic się nie stało! Grunt, że wszyscy cali.
Przecież przyjechał wujek z Warszawy - przywiózł wspaniałą zabawkę i grzechem byłoby zabronić wypróbowania jej w zabawie.

Niestety, co raz częściej umiera rodzinna atmosfera. Wszyscy zabiegani, zamyśleni, w pogoni za pieniądzem. Nikomu nie chce się ruszać z domu na święta. Po co jechać do nich, jak można posiedzieć w domu i wyskoczyć na shopping. Przecież sklepy są już/jeszcze otwarte!



____________________________

~~ Piosenka dnia:
Miano dzisiejszej piosenki dnia zdobywa kawałek, który tytułowo często łączy się ze świętami...
Korpiklaani - Vodka

~~ Cytat dnia:
"Kto mieczem wojuje, od pochwy ginie"~~ Klasyk

~~ Zdjęcie dnia:
To jest klocuch. Klocuch jest moim przyjacielem.


piątek, 13 marca 2015

Gdzie jest mój obiad?!

Nastała wiekopomna chwila.
Po upływie 11 dni pojawia się kolejny post.
Dlaczego tak późno?

Bo ktoś tu jest śmierdzącym leniem ;>

Nie, nie mówię o gościu spod piątki, który się nie myje...

Ale tak na poważniej.

Czy byliście kiedyś zdenerwowani, sfrustrowani brakiem ciepłego, pysznego obiadku?
Czy byliście w sytuacji, gdy po ciężkim dniu pracy/szkoły siadacie do stołu, a tam nie ma obiadu?
Czy byliście nastawieni na pysznego kurczaka w sosie własnym, a ostatecznie nic nie dostaliście?

To w takim razie wiecie co chłopaczyna czuł.
A jeśli nie to się domyślcie.

To nie tak, że zupa była za słona... Zupy po prostu nie było!

Tak. Wiem. Szok. Prawda?

I dziwić się, że człowiek się wkurzył! 

O kim mowa?
Niedawno on nim już pisałem. Los chciał, że dał mi powód, bym uczynił to jeszcze raz. 


Jeremy Clarkson. 

Co zrobił?
A prawdopodobnie pobił (no przynajmniej uderzył) jednego z producentów słynnego programy Top Gear. Powód? Po ciężkim dniu w studiu nie otrzymał on swojego obiadu na czas. I puściły mu nerwy.
Jako iż wcześniej już sobie nagrabił został on zawieszony. W rezultacie nie zostaną wyemitowane najbliższe odcinki programu. Nieznany jest  los prezentera, gdyż gwiazdorowi kończy się z końcem marca kontrakt i pojawia się pytanie czy zostanie przedłużony.

Co ja na to sądzę?
Brak 'Orangutana' w programie przyniósł by z pewnością starty BBC. Nie mam pojęcia, jak się skończy cała ta sytuacja, ale mam nadzieję, że ten bezpośredni i prześmieszny człowiek nadal będzie powalał nas swoimi żartami, porównaniami i docinkami. Ten program bez niego to nie to samo.

_____________________

~~ Piosenka dnia:
Ten motyw mąci mi w głowie od jakiegoś czasu.
Ace of Base - Beautiful Life

~~ Cytat dnia:
"Disco! Disco! Uuuu! Uuuu!" *

~~ Zdjęcie dnia:
Tak po prostu, bez większego powodu :v


____________

* Powinno być Good! Good! zamiast Uuuu! Uuuu!, ale taka była pierwotna wersja, zanim zorientowaliśmy się jak jest w oryginale. I tego się trzymamy ;)

poniedziałek, 2 marca 2015

Taken niezbyt Taken, ale widowisko jest.

Już po raz drugi pochylę się nad tematem filmu. Jest to trochę dziwne, zważając na 'zawrotną' ilość filmów, które obejrzałem.
Mimo to, jest jeszcze jedna ekranizacja, która mnie urzekła, i którą chciałbym Wam przybliżyć.

Co to za film?

Patrząc na tytuł nasuwa się, także mi, jedna z gier z gatunku 'lania po mordzie'. Od razu napomnę, że o tym wytworze Namco na pewno bym nie napisał... Wiadomo, Mortal Kombat lepsze!

A skupiając się jednak na kinowej produkcji...
"Taken" (nie Tekken*) to film produkcji francuskiej, co mnie szczerze zdziwiło.
Spotykamy się tutaj z emerytowanym agentem Secret Service - Braian'em Mills'em (Liam Nesson). Z jego byłą żoną, Lenore (Famke Janssen), łączy go córka, a za razem jego największa duma - Kim (Maggie Grace).
Bryan, w ostateczności, zgadza się na to, by jego córka udała się ze swoja przyjaciółką Amanda do Paryża. Tam jednak zostają porwane. Kim jednak udaje się skontaktować z ojcem, który obiecuje, że dorwie i zabije porywaczy, jeśli ci nie oddadzą jego córki...


Jednak nie nad tą częścią filmu chciałem się skupić. Więcej miejsca zamierzałem poświęcić 3 części dzieła Luca Bessona, którą można było obejrzeć w styczniu bieżącego roku.

Tym razem, pomimo tytułu, faktycznym motywem nie jest uprowadzenie. Nie ma co się dziwić - kogo można było uprowadzić, uprowadzono w poprzednich częściach filmu.

Tym razem, cios, jaki zostaje zadany Bryanowi, jest o wiele cięższy. Może się wydawać, że jest on na dobrej drodze, by znowu być z Lenore, która ma co raz większe problemy ze swoim obecnym mężem, Stuartem, gdy całą tą sytuację niweczy jej śmierć. Zostaje zabita w jego mieszkaniu.

Mills ucieka i na własną rękę próbuje odnaleźć sprawcę, troszcząc się przy tym o bezpieczeństwo swojej córki.

Jak to się kończy? A to już zdradzać nie będę. Polecam spędzenie 112 minut przed ekranem i sprawdzenie samemu.

Moim zdaniem, pomimo negatywnych zdań jakie docierały do mnie, uważam, że film jest naprawdę dobry i godny obejrzenia. Jestem wielkim fanem całej serii. Każda część podobała mi się bardziej od poprzedniej.
Jednak to ostatnia zapadnie mi w pamięć najgłębiej...

Dlaczego?

Bo każdy film w dobrym towarzystwie jest jeszcze lepszy...
Dzięki bardzo.

Kolejny prezent dl 'małej' córeczki




______________

~~ Piosenka dnia:
Piosenka, a raczej genialny cover bardziej w moim stylu, czegoś, co chyba każdy kojarzy. Polecam!
Avicii - Wake Me Up [UMC cover]

~~ Cytat dnia:
"Cegła, cegła, cegła - szpachel!" ~ Makler

~~ Zdjęcie dnia:
Zasłużyli.


_____________
* Chciałbym przeprosić za użycie tej niecenzuralnej i haniebnej nazwy. Przepraszam.

niedziela, 1 marca 2015

O trzech takich i jednym takim.

Kiedyś ktoś napisał coś o dwóch takich. No to ja napiszę coś, o trzech takich i jednym takim. Bo ten czwarty nie jest taki ja ci trzej, tylko taki inny taki. Co nie oznacza, że gorszy.

Tacy, czyli jacy?

Tacy. Niepowtarzalni. Nie do podrobienia. Możliwe, że i nie do zastąpienia. Może poza tym czwartym. Bo był już taki, a jest teraz taki.
A tak na poważniej.

O kim mowa?

O ludziach, którzy z przeciętnego programy motoryzacyjnego zrobili show i ogólnoświatową markę.

Najnowsza, 22 seria, emitowana jest na kanale BBC Brit.

Tak. Miałem na myśli Top Gear, a mianowicie prowadzących ten program.
Mamy tu do czynienia z ludźmi, którzy zrobili już wszystko. A zdolni są naprawdę na wiele.
Pomimo ogromnej wiedzy w dziedzinie motoryzacji, posiadają też niezwykłe poczucie humoru, co nie raz udowadniali.
Samochodami dojechali już chyba w każdy zakątek naszej planety, łącznie z Andami i biegunem północnym. Śmigali nawet maluchem po Polsce...

O kim dokładnie mowa?

Jeremy Clarkson - 55 letni dziennikarz telewizyjny, publicysta i podróżnik o wzroście 1,95 m. Można określić go mianem 'lidera' tejże grupy. "Orangutan", jak nie raz o nim mówią, jest osobą wyznającą zasadę 'moc i prędkość - wtedy wszystko Ci się uda'.
Pisze również cotygodniowe felietony, które ukazują się na łamach The Sunday Times i The Sun. Głównie właśnie dzięki jego osobie i tym co zrobił z programem, marka "Top Gear" stała się znana i lubiana na całym świecie. Jeremy jest autorem kilku książek wchodzących w skład serii "Świat Według Clarksona"

James May - "Captain Slow' - dzięki kończeniu większości zawodów, jakie rozgrywali między sobą prezenterzy, 52 latek zyskał przydomek 'Kapitan Snuja'.
Faktycznie, jest on raczej przekonania 'dokładnie, a powoli i konsekwentnie od celu'. Tak samo jak Clarkson, May pisze felietony dla The Daily Telegraph.
Zastąpił w 2003 roku Jasona Dawe'a.

Richard Hammond - ze względu na swój wzrost (170 cm) często staje się kozłem ofiarnym pozostałej części ekipy. Mimo to, właśnie 46 latek zyskał moją największą sympatię. Posiada swoją rubrykę w dodatku motoryzacyjnym do Daily Mirror. W 2006 roku był bliski śmierci, gdy jego bolid poderwał się od ziemi i wielokrotnie koziołkował. Cudem przeżył. 27 stycznia 2007 roku powrócił jednak w uroczystym stylu do programu, co skomentował "Nigdy nie miałem większego obciachu!"

 The Stig - tajemniczy kierowca testowy. W jego ręce trafiają wszystkie samochody testowane w programie, w celu wykręcenia najlepszego czasu na torze. Kto kryje się pod kaskiem? Nie wiadomo. W tym cały szkopuł. Osoba niezwykłego, 'oswojonego'  kierowcy owiana jest tajemnicą. Wiadomo o nim tylko tyle. ile "Some say...". Jego wejścia w programie zawsze były niezwykłe. W programie pojawiło się również wielu kuzynów Stiga z różnych stron świata, od Chin po Amerykę. Jest to najbarwniejsza postać w programie.


Co mogę więcej napisać? Nie wiem. Chyba jedynie tyle, że zapraszam Was do obejrzenia tego programu - sami się przekonacie!

Najmniejszy samochód świata według Clarksona.

Bezpieczny samochód dla ludzi w podeszłym wieku.

Rowan Atkinson w Samochodzie za rozsądną cenę.

Top Gear "na czasie"

_____________

~~ Piosenka dnia:
Miano dzisiejszej piosenki dnia zyskał Bon Jovi za jedną ze swoich genialnych ballad.
Jedna z niewielu piosenek, która mnie złamała...
Bon Jovi - I'll Be There For You

~~ Cytat dnia:
"- Sprzedaj obrączkę i przepij pieniądze!
- Ale dużo tych pieniędzy to nie będzie...
- Dla Ciebie i tak wystarczy"

~~ Zdjęcie dnia:
Człowiek-złoto. Niesamowity. Z innej planety. Król nart.
Szkoda, że najbliższy czas spędzi w domowym areszcie...

piątek, 27 lutego 2015

Łymbledon.

"Halooooo, tu Łymbledon!" To zdanie jest dobrze znane przez każdego, kto chociaż raz oglądał relację z londyńskich kortów.

Niestety.

23 czerwca 2014 roku, jak co roku, w poniedziałek, rozbrzmiało to zdanie, zwiastujące początek zmagań w turnieju o Wielkiego Szlema. Jak się wczoraj okazało, był to ostatni Wimbledon, rozpoczęty w ten sposób, a raczej, przez tą osobę.

Dziś, tj. 27 lutego, w jednym z Warszawskich szpitali, Bohdan Tomaszewski odszedł raczyć swoimi komentarzami i rozważeniami tych co odeszli. Miał 93 lata.


Przez ponad 50 lat był związany z Polskim Radiem. Jego komentarzy z  12 olimpiad, letnich i zimowych, w latach 1956 - 1980, słuchały miliony rodaków.
Ja osobiście zapamiętam go jednak z relacji z kortów tenisowych. Poza tenisem komentował również lekkoatletykę.

Popularność zdobył dzięki ogromnej wiedzy, barwnemu stylowi mówienia oraz dbałości o poprawną polszczyznę. - Człowiek uczy się do końca życia. Ja dopiero po wielu latach pracy z mikrofonem zrozumiałem, że najważniejsza w tym zawodzie jest cisza. Nadmiar słów może zgubić najlepszego komentatora, a gadulstwo to rzecz nieznośna - tłumaczył swój sposób komentowania. 

Był prawdziwym pasjonatem sportu. - Sport sam w sobie jest piękny, niczego nie trzeba dodawać. Pozbawiony bezinteresowności przestanie być sportem, a nie stanie się cyrkiem. Powtarzam do znudzenia, że istotą sportu jest rywalizacja, wola walki. Sport jest demokratyczny i sprawiedliwy. Jest zaprzeczeniem fałszu, przemocy i hipokryzji. Jest aktem dzielności i poświęcenia. 

Był również autorem takich książek jak: "Dziesięć moich olimpiad", "Łączymy się ze stadionem", "Pożegnalna defilada", "Proszę o klucz", "Przeżyjmy to jeszcze raz", "Romantyczne mecze", "Do ostatniego tchu", "Wimbledon".

Bohdan Tomaszewski, jako pasjonat tenisa, ufundował puchar i objął patronatem imprezę dla młodych adeptów, która odbywa się od 1968 roku - Tomaszewski Cup.






Polski sport i polskie dziennikarstwo straciły dzisiaj wspaniałą osobę. Nie raz zapisał się jednak na kartach historii i pamięć o nim nie zaniknie.

____________

~~ Piosenka dnia:
Zacny kawałek z zakupionej dzisiaj płytki :)

~~ Cytat dnia: 
"To było piłkarskie przedszkole Legii" ~ Michał Kołodziejczyk
Tak dziennikarz wp.pl określił wczorajsze dokonania 'wojskowych' w programie 4-4-2.

~~ Zdjęcie dnia:
Tuszi, bez salerza do tuszi, ale zjedzone w doborowym towarzystwie, na świeżym powietrzu. Polecam! (y)


wtorek, 24 lutego 2015

Spuszczony ze smyczy.

Wbrew pozorom, pisząc taki tytuł, nie chodziło mi o mojego psiaka (w sumie, on nie jest na łańcuchu), tylko o coś, a raczej kogoś, bardziej niebezpiecznego.
Myślę, że od dziś, przynajmniej do następnego meczu, wszelkie fora, strony itp. zanotowały ogromny wzrost popularności Luisa Suareza.
Zaraz zaczną się pojawiać komentarze pokroju "Zawsze w niego wierzyłem", autorstwa osób, które jeszcze wczoraj krytykowali '9' Barcy w każdy możliwy sposób, łącznie z koniecznością sprzedaży Urugwajczyka.

Ale skąd taka diametralna zmiana u 'wiernych kibiców' Blaugrany?

Otóż dziś odbyły się dwa kolejne mecze fazy Pucharowej Champions League. Manchester City podejmował na swoim obiekcie wspomnianą FC Barcelonę, natomiast do Turynu, na mecz z miejscowym Juventusem, zawitała 'polska' Borussia.

Nie będę ukrywać, że nie od początku byłem zwolennikiem tego ogromnego transferu byłego zawodnika Liverpoolu. Ale, z czasem, gdy minęła początkowa niechęć, zacząłem zauważać pozytywne strony takiego wzmocnienia zespołu Luisa Enrique.
Może faktycznie gra Suareza nie wygląda tak, jak wyglądała, gdy grał na Anfield Road. Mimo to dawał on dużo dla drużyny. Odwalał praktycznie całą czarną robotę, z której piankę spijali inni. Gdy natomiast przychodziło co do czego i nadchodził moment, w którym to Luis miał strzelać - coś się zawsze nie udawało.
Z czasem doszło do tego, że, co prawda, trochę w żartach, gdy ten miał okazję do zdobycia bramki, zastanawiałem się, w jaki sposób tym razem ją zmarnuje.
Z pewnością podyktowane jest to też faktem, że sezon zaczął się dla El Pistolero zdecydowanie później, niż dla reszty zawodników, co było konsekwencją jego a'la wampirzych zapędów na mundialu w Brazylii.
Jednakże, zacząłem się zastanawiać, co może być takim punktem zwrotnym w sezonie dla Urugwajczyka. I to właśnie dzisiejszy mecz upatrywałem jako najlepszy do tego moment.
Dlaczego?
Jakby nie patrzeć, ostatnie lata swojej kariery Suarez spędził właśnie na Wyspach Brytyjskich. Dlatego też wydało mi się, że właśnie mecz z zespołem o takim stylu gry, z jakim miał do czynienia, powinien, przynajmniej w teorii, być dla niego dobrym meczem.
Jak się okazało - nie myliłem się.
Luis zagrał genialnie, niczym za czasów gdy grał w Liverpoolu czy Ajaxie. Zdobył dwie bramki i dał solidną zaliczkę Barcelonie przed rewanżem w stolicy Katalonii. Mecz zakończył się wynikiem 1:2.
Szczerze? Powinno być 1:3, ale Messi nie wykorzystał karnego tuż przed końcowym gwizdkiem sędziego (w duszy wierzyłem, że da jednak strzelić Suarezowi, ale się myliłem).
W tym momencie wskazana jest wiara w to, że nie jest to tylko jego 'wybryk' strzelecki, tylko powrót do dawnej skuteczności. Nie ukrywajmy, jego bramki są teraz Barcelonie baaardzo potrzebne.

A pozostając przy temacie Ligi Mistrzów...


W drugim dzisiejszym meczu Juventus pokonał Borussię, także w wymiarze 2:1. Wiem, że w tym momencie powinienem postąpić jak "prawdziwy patriota" i dopingować 'polski' klub, ale tego nie zrobię. Od dawna darzyłem dużą sympatią ekipę Starej Damy i tak też jest teraz. Wynik ten stawia nas w obliczu genialnego spotkania w rewanżu. Drużyna z Dortmundu, przy wsparciu 90 tysięcy gardeł jest jak najbardziej w stanie odrobić jednobramkową stratę. Mimo to, wierzę w awans turyńskiego zespołu do następnej rundy, który, mimo wszystko, nie zachwyca na arenie międzynarodowej tak, jak robi to w rodzimych rozgrywkach.
Są też wieści dla polskich kibiców, tradycyjnie dobra i zła, a przynajmniej pozytywniejsza i zła, no ewentualnie przyzwoita i zła:
~ Ta 'lepsza': Kuba wszedł na boisko z ławki i spędził na nim jakieś 17 minut, zmieniając w 76 minucie Ciro Immobile. Pozytywnie, lecz w obliczu omdlenia Kampla w samolocie, można było liczyć na występ Polaka od 1 minuty.
~ Ta zdecydowanie gorsza: W 29 minucie boisko opuścił Łukasz Piszczek po brutalnym faulu Paula Pogby. Wstępnie mówi się nawet o 6 tygodniach przerwy dla obrońcy, co stawiałoby pod znakiem zapytania występ w meczu z Irlandią.

________________

~~ Piosenka dnia:
Genialny kawałek, który od wczoraj siedzi mi w głowie:
Foo Fighters - Summer's End

~~ Cytat dnia:
- Czy pod strojem startowym nosisz stringi? 
Pytanie zadane Theresie Johaug podczas konferencji prasowej. Ta z uśmiechem odpowiedziała, że woli bokserki.

~~ Zdjęcie dnia:
"Biologiczne rozterki życiowe z Katalonią w tle"


poniedziałek, 23 lutego 2015

Wszystkiego najlepszego Robert!

Chcąc odbić się od dna, które osiągnął temat poprzedniego wpisu, postanowiłem, że tym razem post będzie normalniejszy.

A co tym razem?

Nie, dziś nie opiszę wam budowy i funkcjonowania odkurzacza marki "Robert" z okazji 50 rocznicy utworzenia fabryki, ani innego sprzętu pani domu. Wiem, zawiodłem Was, a przynajmniej tych, co z niecierpliwością wyczekiwali porad rodem z kolorowych pisemek dla kobiet, na temat "Jak przejść test białej rękawiczki?".

Tym razem napiszę o czymś, co zdecydowanie jest mi na co dzień bliższe.
Otóż, znowu pochylę się na tematem harcerstwa.

Dlaczego, może ktoś zapytać.

A no, nie tak bez powodu sprowokuję piksele na moim monitorze do ułożenia się, po raz kolejny, w tekst o tematyce związanej z harcerzami.

22 lutego - data znana przez każdego harcerza (a przynajmniej powinna być, wypada).

Bo oto tego dnia, roku 1857, urodził się ktoś, kto utworzył coś po coś. A tym ktosiem, żeby już tak nie ktosiować, był, a raczej jest, tylko już mniej ruchliwy, Robert Stephenson Smyth Baden-Powell. W skrócie - po prostu Robert Baden-Powell.

A oto wspomniany jubilat.

No to co i po co utworzył?
Szachy?
Błąd. Tę grę zrobili sobie kiedyś tam, ok. VI w. naszej ery Hindusi.
Syfon?
Nie. Rurkami bawił się Charles Plinth jakieś 30 lat przed B-P.
No to może saksofon?
Ponownie błąd. Różni się jednak troszkę od Adolpha Saxa.

Scouting. Baden-Powell jest twórcą scoutingu. Wielokrotnie uhonorowany generał armii brytyjskiej, mający duże doświadczenie i staż w wojsku, postanowił, że tym razem "weźmie na warsztat" młodszych chłopców. Zainspirowany tym, jak bardzo książki o tematyce wojskowej przypadły do gustu młodzieńcom, napisał w 1908 książkę "Scouting for boys". Metody w niej opisane po raz pierwszy wypróbował podczas już obozu na wyspie Brownsea w sierpniu 1907 roku.
Obecnie jest to postrzegane jako początek scoutingu.

Z tej też okazji dzień 22 lutego nie jest zwykłym dniem dla harcerzy. Dzień ten bowiem zwany jest Dniem Myśli Braterskiej. Nazywany bywa również świętem przyjaźni. Ma na celu uświadomienie skautom z całego świata ilu ich jest oraz zacieśnienie więzów między nimi ponad różnicami i przeszkodami natury biologicznej czy geograficznej.

Szkoda tylko, że niektórzy zapominają o tej idei na co dzień. Bo są to wartości, które powiny przyświecać, szczególnie harcerzom, każdego dnia.


___________

~~ Piosenka dnia:
Na miano dzisiejszej piosenki dnia zasłużył kawałek znanych chyba każdemu harcerzowi i grany na każdym ognisku i przy każdej okazji
Dżem - Whiskey

~~ Cytat dnia:
"Jeżeli Guardiola jeszcze raz będzie chciał zapytać po co potrzebny mu Lewandowski, to powinien obejrzeć powtórki wideo z meczu z Paderbornem" ~ Bild

~~ Zdjęcie dnia: